LOLA: No, widzisz, już się stało. (Biegnie kn drzwiom. — Do posłańca). Tędy, ociec, tędy. Zmachaliście się, co? Ciężki kufer? A pudło z kapeluszami macie? To dobrze. Nie pognietliście?
POSŁANIEC: Nie. A powiedzieli u Noego, żeby pani wcześnie na próbę przyszła.
LOLA: Macie tu za drogę. Masz co drobnych, Perlmutter? Daj staremu, bo się zmachał. Do widzenia, ociec.
GORDON: Co się tu dzieje! To przecie wszelkie granice przekracza! Posłaniec! Nie odchodźcie! Siądźcie w kuchni, odpocznijcie, napijcie się herbaty... Odniesiecie ten kufer z powrotem!
POSŁANIEC: Olaboga! jeszcze go raz?
GORDON: Ozłocę was, ale musicie to zabrać. (POSŁANIEC znika). Lolu, powinnaś przecie zrozumieć, że ja się pod żadnym pozorem na to wszystko zgodzić nie mogę. Perlmutter, mów ty.
PERLMUTTER: To jest po prostu logiczny wynik sytuacji. Po coś lazł do kabaretu? Teraz masz. Albo ktoś jest fizyk, albo ktoś jest birbant...
GORDON: Lolu, czy ty mnie słyszysz? Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
LOLA: Rozumiem, rozumiem — kufer, mała walizka, sakwojaż, pudło z kapeluszami, parasol... nareszcie jest wszystko. Masz tobie, byłabym zapomniała. Ważna kwestia! Najważniejsza kwestia! Gordon masz u siebie duże, stojące lustro? Bo ja muszę te tańce i fidrygałki przed lustrem próbować. Pewnie tam, w sypalni, co? Chodź, Perlmutter, lecimy do sypialni. Dalej, w tempie walczyka.
GORDON: Do sypialni? Ależ, moja Lolu, ja protestuję! Veto!