Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

DORDOŃSKI. (Chce się cofnąć). Pardon.
HEYST. Proszę, proszę, — niech mecenas wejdzie. Nic panu nie grozi. Jestem spokojny, cierpliwy, ugłaskany (usuwa się skromnie pod ścianę).
DORDOŃSKI. Otóż na ulicy spotkałem doktora Faustynę Córuś i wracam. Faustyna chce ci coś, kochany Jasiu powiedzieć czy wyznać. Ale dla łatwo zrozumiałych powodów boi się wejść na górę.
PISTJAN. Gdzież ona jest?
DORDOŃSKI. Biega od godziny po tamtym trotuarze i patrzy w okna.
PISTJAN. A to zaraz... w tej chwili (biegnie na balkon, daje znaki woła). Hola! Córuś! Żona jest w kuchni.
DORDOŃSKI (z wyrzutem). Doktór Faustyna Córuś ma jeszcze tu i ówdzie ślady lekkich obrażeń. Widocznie każdy w tym domu trafia na mola, co go gryzie...
HEYST. Mecenas nie chce mi darować tego jednego króciutkiego ataku...
DORDOŃSKI. Ja panu nie mogę darować tego, że pan się maskuje. Gdyby pan krzyczał i przewracał oczami — to człowiek wiedziałby przynajmniej czego się trzymać.
HEYST. Nie mogę przewracać oczami. Związek zawodowy warjatów uchwalił, że przewracanie oczami należy pozostawić wyłącznie aktorom scen prowincjonalnych.

(Pistjan przebiega przez pokój i wprowadza zadyszaną Faustynę Córuś)

PISTJAN. Tu... Tędy... Proszę bardzo... Sami swoi...