Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgoda (sięga do kieszeni). Ale jakim cudem mógł mi się przyśnić taki kluczyk?
MARY. Kluczyk?
HEYST. Kluczyk? zaczyna się również od litery k — ale to jest przecie solidny, ogniotrwały, żelazny kluczyk.
MARY. Więc co?
HEYST. Wręczyła mi go właśnie Leokadja z Pobrykalskich w Wiedniu. To jest kluczyk od kasetki.
MARY. Panie Ryszardzie! Pan mi zupełnie przypomina mamę.
HEYST. Mamę? przepraszam. Ja nie jestem zazdrosny o Faustynę Córuś i o biuro transportowe „Syrena“.
MARY. To drobna różnica. Jak można się tak upierać. Najzdolniejsi ludzie dowodzą panu metodą Pistjana, Freuda, Ferenczego, Bżonsa, Strusia i Kieliszka, że kasetka nie istnieje — papa o tem całą broszurę napisał. — A pan ciągle swoje.
HEYST (wzdycha). Ma pani rację. I wogóle — wszyscy mają rację prócz mnie. Zupełnie, jakbym pracował w polityce zagranicznej. Do widzenia, panno Mary. Sam widzę, że się coś we mnie poplątało. Któż mógł przewidzieć, że się ta rzecz tak wykręci.
MARY. Do widzenia panie Ryszardzie. Niech pan uprawia sporty niech pan wstąpi do „Varsovie“, niech pan gra w piłkę nożną, zobaczy pan, że będzie lepiej.
HEYST. Nożną? Powiada pani? Dobrze. Będę kształcił wolę i kończyny dolne. (Całuje ją w rękę). O Boże! nie wypada źle mówić o nieboszczykach, ale co mi ta Leokadja narobiła. Tracę panią teraz bezpowrotnie.

(We drzwiach DORDOŃSKI zanim PISTJAN).