Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę policzyć — mówił. — Jest wszystko. Co do nogi! 10 tysięcy sztuk „pierwszej emisji“. Teraz to podzielimy na dziesięć paczek, zalakujemy, zapieczętujemy i — niech czeka na odpowiednią okazję. Nie można się gorączkować! Klisze kazałem oczywiście rozbić.
Po tak uciążliwej pracy całodziennej należała mu się chwila wytchnienia. Obejmował tedy wieczorem komendę nad całą gromadką i, przypomniawszy sobie raptem, że mu lekarz przepisał dietę, prowadził towarzystwo drogą okólną do baru, gdzie wystrzegał się tłuszczów i rzeczy mącznych, jadł owoce i popijał je napojami kwaśnemi. Nad Przybramem czuwał, jak starsza dama, która w świat wprowadza młode dziewczę. Udzielał mu rad, sapał, wzdychał i ze łzą w oku patrzał na bladego docenta:
— Pakuj pan, profesorze. Jedz pan „melbę“ i śledzia w garniturze — w pańskim wieku nic panu zaszkodzić nie może. Isztenem, żebym ja tak mógł! Mnie już nawet wątróbki nie wolno — buljon, barszczyk, herbatka! Powiedz pan sam, czy warto żyć?
Razu pewnego — siedzieli właśnie w loży „Tabarin-Chat noir — trojga imion — Maximu“ muzyczka rzępoliła dyskretnie najnowsze paso-doble, kapelmistrz podszedł w lansadach, aż do ich stołu i, dla uczczenia wybitnych gości, smyczkował im tuż nad uchem — razu pewnego Przybram skorzystał z tej okazji, że Nelli i James produkowali ku zdumieniu obecnych jakieś niebywale sprężyste