Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zawikłane pas foix-trottowe i rzekł do Nirensteina:
— Muszę się panu zwierzyć z pewnej troski, dyrektorze.
— Słucham, drogi profesorze, słucham. O co chodzi?
— Mam, krótko mówiąc, wyrzuty sumienia. Nic nie robię, jem, śpię, piję, strzygę się, golę, kąpię, palę cygara, wydaję niesamowite pieniądze. Przecież tak nie można!
— Dlaczego?
— Bo ktoś zato musi przecie płacić. Ktoś — jak mówi Szekspir — musi czuwać, kiedy ja drzemię. Tak jest — kogoś oszukuję... I co mnie najwięcej gnębi: oszukuję panów, ludzi miłych, kulturalnych, ludzi, którzy mi zaufali. Narażam na wydatki pana, panie dyrektorze, i Jamesa. Żyję z cudzych funduszów...
Geza poprawił serwetę, która znów w sposób zatrważający sunęła razem z kieliszkami i filiżankami w jego stronę.
— Omyłka, łaskawy profesorze, omyłka. Jest wręcz przeciwnie: To my od dłuższego czasu żyjemy z pańskich funduszów.
— Z moich? Przecież ja nic nie mam!
— Owszem! Miał pan pomysł kapitalny, pomysł jak złoto: Przybram-Solid-Light-Corporation! Trzeba to było tylko odpowiednio zrealizować i pieniądze są. Tysiąc akcyj już wkręciłem Csillagowi, pięćset Hufnaglowi... Powiem panu w tajemnicy,