Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierosów egipskich. Kupił też brzytwę i mydło do golenia. Jakiś nowy duch w niego wstąpił.
— Co to za rozkosz — myślał. — Oddać się komuś w niewolę, nie liczyć tych pieniędzy po kieszeniach, uwolnić mózg z pod wieczystej opresji cyfr. Mam pięć funtów na drobne wydatki — chcę, to zafunduję sobie wieczne pióro, maszynkę do strzyżenia koni i „psychoanalizę“ Freuda.
Kasjer w „Escompto-Bank“ spojrzał na Przybrama podejrzliwie, ale pieniądze zmienił. Docent nabył natychmiast, w sąsiednim sklepie, jedwabną chustkę do nosa, pantofle na gumach i mały neseser. Mimo to banknoty wciąż jeszcze rozpychały mu kieszeń, nieoswojoną widocznie z sumami tak wielkiemi.
W „Imperialu“ powiedział portjerowi krótko, tonem niedbałym:
— Proszę... Pokój markiza Castiglioni?... Pan markiz telefonował już, nieprawdaż?
Zawieziono go oszkloną windą na pierwsze piętro. Wszedł do jasnego, balkonowego pokoju. Słońce skrzyło się w lustrzanych szybach, w kryształowych flakonach, zalewało strumieniem złocistym wywoskowaną posadzkę. Na fotelu leżała jedwabna, pstra „pyjama“, na otomanie waliza z jasnożółtej skóry, rakieta tennisowa i książka w czerwonej okładce.
— Zobaczymy, co ten człowiek czyta. Dowiedzmy się, kim jest nasz dobroczyńca i jakie ma upodobania — myślał Przybram.