zroczystego india-rubber, w popelinowej koszuli, — drugi... Nawet jako „morfinista“ w kinodramacie byłby zupełnie niemożliwy. Wszelka sztuka musi łagodzić okropności życia i nawet wykolejeniec, nawet osobnik upadły powinien mieć porządnie zapięty kołnierzyk.
Bufetowa przez wąską lukę między stosem opłatków marjenbadzkich i nasypem z „murzynków czekoladowych“ patrzyła okiem przerażonem na obu panów i próbowała odgadnąć, o czem oberwus rozmawia tak poufale z bon-vivantem, dlaczego przeskakuje z języka francuskiego na niemiecki i z niemieckiego na angielski, dlaczego pokazują sobie jakiś list i jaka tu właściwie część sensacyjnego filmu rozgrywa się za ladą?
— Dwóch rzeczy nie pojmuję — mówił tymczasem Przybram. — Po pierwsze: jakim sposobem wypisałem pańskie nazwisko na kopercie, po drugie: jakim cudem ja jeszcze żyję? Przecież ta dawka mogłaby zabić nawet słonia w ogrodzie zoologicznym?
— Niech pan je, drogi panie, niech się pan o nic nie troszczy. Jakoś to sobie tam powoli wytłumaczymy. A gdyby nawet nie — wszystko jedno! Powiem panu szczerze, że rzeczy, których nie rozumiem, bardziej mi się podobają od tych, które rozumiem. Tu jest naprzykład pewien Rumun. Fascynująca osobistość. Nie wiem, czy on fałszuje w grze i chce wygrać, czy też lansuje fałszywe pieniądze i chce dobrowolnie przegrać... Ale gadam
Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/36
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.