Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i włóczkowe kamizele, pań, owiniętych w pomarańczowe swetry.
Jeszcze bardziej zdumiewające od optycznych były wrażenia akustyczne. W kawiarniach rzępoliły jazz-bandy, panowie zaś i panie przerzucali się, jak grono zwarjowanych profesorów szkoły Berlitza, słowami wszystkich narzeczy kontynentu. Mówiono po węgiersku, po czesku, po niemiecku, po polsku — a olbrzymi, szpakowaty jegomość (getry, monokl, faworyty à la Franciszek Józef), wydobywał z gardła jakieś tony basowe, które czasem brzmiały jak esperanto, a czasem, jak język Carmen Sylvy.
Doktór Przybram (Hubert) chodził tego wieczoru krok w krok za sobowtórem Franza Josefa. Czuł się w tem pstrokatem zbiorowisku ludzkiem wogóle, jak ubogi krewny na wykwintnem przyjęciu, nie wiedział, co ma właściwie począć ze sobą i dlatego obierał zwykle na wzór pierwszego lepszego przechodnia, stawał przed temi samemi, co i jego trener, sklepami, wstępował do tej samej owocarni, kupował najmniej niezbędne rzeczy u tych samych kupców. Dzisiaj, idąc za duplikatem cesarza austrjackiego, nabył ostatni numer „listy przyjezdnych“ za koronę dwadzieścia.
— Zostaje zatem — myślał — koron 350 i halerzy 50. Prócz tego mam pięć dolarów w portfelu i dwieście lirów włoskich w książeczce pasportowej. Rachunek w hotelu wynosi co najmniej trzy-