Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

peszę iskrową: „Solid-Light, Triest, Portorose. Zamierzamy podczas najbliższej opozycji porozumieć się z Marsem. Prosimy o kilka tysięcy beczek światła — rozpuścimy je w Sekwanie na przestrzeni od Paryża do Havru. Rzeka — ze względu na liczne serpentyny i zakręty — nadaje się świetnie do sygnalizacji. Będzie wyglądała z perspektywy kosmicznej, jak rozżarzona do białości sprężyna. Cordialités — Juhaux“.
Zdawało się, że centrum świata przeniosło się nagle do Portorose i że serce całej ziemi tętni w małej willi San Lorenzo.
Nawet muskularny, żylasty atleta Howard był przemęczony pracą. Spał i jadł w swoim pokoju laboratoryjnym na piętrze i nie odrywał już prawie oczu od lunet i spektroskopów. Żuł gumę, ssał krótką faję porcelanową i pracował, pracował, aż do zupełnego stępienia. Czasami tylko na krótką chwilę wypadał do parku, okrążał pędem, równym krokiem zawodowego szybkobiega, wszystkie drzewa oliwne, fikał kilka koziołków, przerabiał kilka ćwiczeń systemem Muellera i wracał znów do pracowni.
Mały Fiszl sczerniał zupełnie. Pachniał jeszcze wszystkiemi kadzidłami Wschodu, ale oczy miał podkrążone, twarz często nieogoloną o odcieniu fioletowym, jak śliwka-węgierka. Nie sypiał już prawie wcale, zacisnął wargi, nie klął po łyczakowsku. Niekiedy tylko — w wypadkach wyjątkowo trudnych — przemawiał nagle do substancji chemicznej