Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ubikacyj, pokojów służbowych pędzili woźni, urzędnicy, adwokaci, dziennikarze, sędziowie, policjanci, stenotypistki, publiczność, powodowie cywilni i świadkowie odwodowi, aby obejrzeć niebywały fenomen przyrodniczy: promienny nos D-ra Jakoba.
Pan przewodniczący Mataja grzmiał, jak trąba pod bramami Jerycho, walił dzwonkiem w stół, bił pięściami w ścianę, tupał nogami o podłogę.
— Uciszyć się! — błagał resztkami głosu. — Spokój! Nic się nie stało! Pan sędzia śledczy usiądzie tam, gdzie leżą zazwyczaj dowody rzeczowe. Na tem koniec! Schluss! Dosyć! Na miejsca!
Napróżno. Coraz to nowe strumienie ludzkie wlewały się wszystkiemi drzwiami. Zapomniano o szacunku, należnym władzy, oglądano Jakoba, podawano go sobie z rąk do rąk. Szary dom huczał jak potworny ul, sala posiedzeń dudniła od gwaru, jak hala rozpędzonych dynamomaszyn.
Nagle stało się coś, co nawet ten rozbełkotany, rozpasany tłum zdołało uciszyć na chwilę. Na parapet galerji skoczył, jak wytrawny sportowiec, jakiś starszy, już siwawy, ale bardzo sprężysty pan; miękki kapelusz, który trzymał w zaciśniętej garści, puścił razem z ramieniem w niebywale szybki ruch obrotowy i przedziwnie dźwięcznym, donośnym, młodzieńczym głosem wołał ciągle w kółko:
Gentlemen! One cheer for Doctor Przybram! Gentlemen! One cheer for Doctor Przybram! He-rrraj! One cheer for Doctor Przybram! He-rrraj!! for this good fellow! Herraj!!