Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To prawda: zajęcie owego biznesmena i obrotnego szefa firmy polega właściwie na kilku prostych ręko — i nogoczynach. Przedsiębiorca sadza klientów przy stole w ciemnym pokoju, czeka aż ich ręce zdrętwieją, oczy znieruchomieją, a nerwy przestaną reagować dość sprawnie. Potem zdejmuje but z prawej nogi i drapie pazurem w policzek zamożniejszego „kundmana“. Bierze flotę od łaskawych odbiorców i zmiata do domu. Notuje w książce zarobek i wypłaca gaże... Ma książeczkę czekową, żonę, komodę, bawialnię...
Owszem. Zgoda. Naturalnie. Nabieranie i oszustwo. Ale kto z nas, u stu par furgonów, nie jest Gulakiem? Kto nie oszukuje? Belfer? Gazeciarz? Prokurator? Minister? Ajent od ubezpieczeń? Literat? Kapelusznik? Zawracanie głowy! Każdy czeka aż się ściemni, zdejmuje but z nogi, łaskocze bliźniego, fosforyzuje palce i udaje nieboszczyka Fresajzena. Akcesorja się zmieniają, ale fakt pozostaje faktem.
Przez kilka lat zdawało mi się, że jako nauczyciel pracuję rzetelnie i uczciwie. Rozpraszam mroki... Nieprawda. Zagważdżałem mózgownice ludzkie. Moim elewom bardziej by się przydały prawa brydżowe albo preferansowe, niż prawa termodynamiki.
— Jadę jutro na Gęsią i basta. Trzeba z żywymi