Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.
ULICA GĘSIA, CMENTARZ, RZECZY NADZMYSŁOWE.

Nazajutrz rano padał śnieg, białe płatki sypały się jak pierze z rozdartych poduch i mętne, smutne światło przenikało do pokoju. Mec usiadł na łóżku, oparł zbolałą głowę na kancie stolika nocnego i szukał stęsknionym wzrokiem słońca. W poranki pogodne przysyłało mu na dzieńdobry trochę jaśniejszych blasków — wprawdzie nie bezpośrednio, tylko „z rykoszetu“. Słońce odbijało się mianowicie o tej porze w drugiem oknie trzeciego piętra kamienicy przeciwległej. Dziś tamto okno było czarne, obrzydliwy drut przeciągnięty nad ulicą od balkonu do balkonu dyndał się niecierpliwie na wichrze i jakaś brudna szmata, przyczepiona do tej ponurej warszawskiej anteny, skakała w „polu widzenia“.

— Żeby to wszyscy djabli porwali — myślał Mec. — Ciekawe, jaka tu jest sytuacja prawna? Czy ja mam prawo strzelić do tego głupiego klocka popielcowego