Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przepadło, panie Kozdrajski. Finis... Rozmawia pan z defraudantem...
Kozdrajski zasępił się, pochylił głowę i myślał. Po dłuższej pauzie znalazł widocznie jakieś genjalne rozwiązanie wszystkich trudności, otworzył usta szeroko do dłuższej przemowy, ale w tej właśnie chwili nieszczęsna orkiestra gwizdnęła, zaskowyczała, bluznęla raptownie dysonansami. Był to jakiś marsz z „Aidy“, przetransponowany na saksofony.
Mec dosłyszał tylko w piekielnym harmidrze kilka wyrazów bez związku: Uważasz pan... chodzi o sprawy pieniężne... Furda... Czekaj pan... Zaraz... Spokojnie... Zbadajmy całą rzecz metodą analityczną...
Między stolikami znalazły się jakieś pary i szurając nogami po podłodze jęły ilustrować gestami, drgawkami i hałaśliwie ową przetransponowaną „Aidę“.
Rozmowa się urwała. Obaj panowie w zapale dyskusji nie spostrzegli, że w restauracji jest już od dłuższego czasu bardzo rojno, tłumnie i gwarno.
Mała szatnia obok schodów funkcjonowała sprawnie, jako sztuczna wylęgarnia. Wchłaniała czarne i szare pakiety — futra, bekiesze i palta — wydobywała z tych kokonów i wypuszczała na salę mniej albo więcej barwne motyle. Osobniki płci żeńskiej miały karminowe usta,