Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na Marsa. Kto wie, czy i Wenus się nie nadaje do kolonizacji. Cóż to pan nic nie mówi? Możeby partyjkę?
Jego śmiałe teorje podziałały widać na młodą parę, która się schroniła aż tu — do podrzędnej cukierni — przed ciekawością ludzką. Zamilkli nagle. Przestali szeptać. Utkwili przerażone oczy w jeden punkt i czekali w osłupieniu. Zakochani uważają to sobie za obelgę, jeżeli ktoś inny w ich obecności mówi również od rzeczy i narusza ich przywileje odwieczne...
— Chodźmy stąd, panie Józefie — rzekł Mec. — Widzi pan tę kopertę? Jestem dziś bogaty. Idziemy w świat szeroki. Do knajpy. Muszę z panem obgadać kilka spraw ważnych. Gdzie pan powiesił kapelusik?
Wyszli. Staruszek miał własny system wędrowania po ulicach warszawskich. Stawał przed każdą szybą wystawową i filozofował.
— Noże? Widelce? Ha! i te głupkowate narzędzia zastąpimy czemś innem w niedalekiej przyszłości. Nóż dzisiejszy różni się cokolwiek od siekierki z kamienia łupanego, ale i to nie jest forma ostateczna. Co się zaś tyczy kołnierzyków i krawatów — uważam te rzeczy poprostu za idjotyzm i zjawisko przejściowe. Wymyśliliśmy samolot, radjo, ale nasze buty sznurowane, kapelusze, kamizelki, koszule nie są godne gatunku „homo