Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XVI.
ZBLIŻAMY SIĘ KU KOŃCOWI.
SZCZĘŚCIE. LITERATURA. SKOROWIDZ.

Jest wieczór jesienny pochmurny, choć ciepły, i do zwykłego harmidru, gruchotania, turkotu, hałaśliwego tętna wielkomiejskiego dołączają się raz po raz groźniejsze fortissima, gromkie fugi i staccata dalekich piorunów. Lampy „Słonecznego Domu“ rzucają jasne kwadraty i prostokąty na wyliniały trawnik i wyłysiałe korony drzew.

U furtki czuwa, jak szyldwach, panienka z kokardą we włosach zwichrzonych i odbiera stosy listów, biletów wizytowych, druków. W jadalni na dole brodaty doktór Pech głosem tubalnym deklaruje wielkiego szlema.
Jasny gabinet na pierwszem piętrze wygląda, jak kwiaciarnia albo pokój solenizanta: wiązanki, krzewy, doniczki, kiście i różnobarwne grona. Wiatr igra wesoło