Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

18/VI. Poniedziałek. Noc z soboty na niedzielę i cały dzień wczorajszy spędziłem przykładnie w domu. Rysowałem wielki spektroskop, wyliczałem. Rzeczywiście pojęcia nie mam o biologji, nawet chemikiem byłem zawsze dość kiepskim. Prawdopodobnie plan mój psu na budę się nie zda, pochłonie moc prądu, czasu, energji, pogrąży mnie doreszty w oczach kolegów. Co tam — niech djabli biorą moją reputację.
Dziś zawezwałem Peerebooma. Pokazałem mu szkice i powiedziałem twardo: Tak i tak... Półkole, spektroskop, lampy, rury, przewody, transformatory, — prędko! Za trzy dni zaczynamy doświadczenia! Zasłonić okna szczelnie!
Peereboom zakasał rękawy i wziął się do roboty. Wyrzucił mnie z własnego mojego pokoju, ustawia, montuje, łazi po drabinach. Kable przewalają się po podłodze, jak złe jadowite węże, statywy żelazne stoją jak gęsty las dziewiczy. Wyniosłem zydelek do sieni, siedzę tu sobie i piszę. Na drzwiach dynda się tabliczka z czerwonym, skośnym piorunem i napisem: „Uwaga! Wysokie napięcie! Lebensgefahr!“
Lina znów przyszła do fabryki. Miałem jeszcze czarne okulary na nosie, bo majdrowałem koło lampy łukowej i przez roztargnienie nie zdjąłem szkieł. Lina