Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ssąca, która w normalnych warunkach wyciąga powietrze, u mnie — nie, naodwrót! — tłoczyła wodę do aparatury, zalewała cały „układ doświadczenia“, zatapiała pracę wielu tygodni. Raz zamknąłem pokój na klucz, zostawiłem dwa małe płomyki pod okapem i poszedłem pogwizdując na obiad. Jakim cudem zapaliły się pakuły w szafie i jakim sposobem wybuchła stalowa bomba z wodorem — nie wiem. Dość, że straciłem wtedy mowę dosłownie! — i bełkotałem tylko bez sensu dwa wyrazy w obcym języku: Funèbre, funèbre, néfaste!
Ciągłe niepowodzenia zabiły we mnie ambicję, zmasakrowały mnie. Stanowczo popełniłbym samobójstwo, gdyby nie ten poczciwy, kochany, dobry doktór Mec. „Panie — mówił mi nieraz — żebyśmy tak umieli tworzyć legendy w naszych czasach ponurych, sława pańska przetrwałaby wieki. Czem był historyczny „bicz Boży“ w porównaniu z panem? Pętakiem i nowicjuszem“... Ten oto człowiek trzymał mnie przy życiu słowem i czynem. Z nadludzką cierpliwością poprawiał, reperował, zacierał ślady zbrodni codziennych i bezeceństw. Już raniutko zastawałem go w moim pokoju. Palił długie papierosy rosyjskie, rzucał ustniki na podłogę, mruczał, chodził, jak dobra wróżka cichutko z kąta w kąt i wal-