Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po zamarzniętym rynsztoku i znów zeskoczył z pięciu schodków.
Mec stanął nagle w pełnem słońcu na strzyżonym dużym trawniku. Kilka roześmianych osób w białych kostjumach wiosennych bawiło się polewaczką. Barwne tęcze tryskały ze zwykłej sikawki, kolorowe aureole, glorje i zorze północne układały się z promieni, odbitych w kroplach wody.
— Senta! — ryknął człowiek, który połknął preparat. — Masz go! To on! To jest kochany, poczciwy doktór Wiktor Mec z Warszawy! Od niego dostałem wczoraj jałmużnę!
Towarzystwo rzuciło sikawkę i teraz zażenowany Mec zogniskował uwagę powszechną. Patrzano na niego z takim podziwem i zachwytem, jakby i on załamywał promienie słoneczne i wytwarzał wielobarwne tęcze świetliste. Otoczono go kołem.
Uścisnął pachnącą dłoń pani Senty z Daverroesów i spojrzał w oczy tak cudne, że stracił kontenans doreszty. Usłyszał dwa czy cztery nazwiska:
— Toni Siemens, daleki potomek słynnego Wernera Siemensa. Podróżnik. Odkrył niedawno w Brazylji plemię, zupełnie nieznane.
— Herbert Bleichröder, autor dramatyczny.