Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Święty Boże! — jęknął Mec. — Teraz rozumiem! Teraz już wszystko rozumiem!
Chwycił swego dawnego studenta za ramię i trząsł tym człowiekiem jak wicher trzęsie gruszą polną.
— Co pan narobił! Co pan najlepszego uczynił! Ja za ten preparat odpowiadam! Wobec potomności! Wobec historji! Wobec nauki! Wobec zarządu! Oni mnie tam mają za złodzieja!
Daverroes spoważniał i przycichł nagle.
— Hm! O tem nie pomyślałem. Czekaj pan.
— Nie będę czekał! — mruczał zły i zgnębiony Mec. — Dosyć!... Tu właśnie mieszkam. Lutherstrasse, pensjonat „Bernhardi“. Uderzył pan w sedno. Trafiliśmy o świcie na jądro sprawy, na węzeł tragedji! Przyjechałem do Niemiec specjalnie po to, żeby tę kwestję wyjaśnić. Miałem list od Fleischera, pamięta pan? — od mechanika Fleischera. Tego rudego ze złotym zębem! Wszystko wyszło najaw! Tubki z preparatem niema! Zginęła! Szukają jej od ośmiu lat. Co pan wtedy zrobił z tą nieszczęsną herbatą?
— Z herbatą? — zastanowił się Daverroes. — Zaraz.
Zdjął czapkę, oparł się plecami o solidny, czarny mur kamienicy koszarowej i patrzył uporczywie w blednące niebo nad miastem.