Strona:Bruno Winawer - Dług honorowy.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bez wiary w zwycięstwo i lepsze jutro. Pod pierzyną jest zawsze za gorąco, pod kołdrą za zimno. Tertium non datur...
Pod taką kołdrą i pierzyną, w takim właśnie pensjonacie Mec spędził ongi cztery długie tygodnie. Liczył kwiatki na tapecie i rozetki na suficie oraz brunatne pręgi na włochatej kołdrze. Wsłuchiwał się godzinami w turkot kół, w gdakanie aut, dzwonienie tramwajów, w ciężkie stąpanie olbrzymich perszeronów, rozwożących piwo. Miał co wieczór 39 stopni gorączki, lekarz przezornie badał go „na odległość“ i po wizycie mył ręce w wodzie z sublimatem. Gospodyni przeklinała dzień i godzinę, w której zły los przysłał jej tego gościa, ale wreszcie pozwoliła mu się wychorować dowoli.
Odtąd Mec — trzeba to wyznać szczerze i bez ogródek — lubił Berlin, najbardziej trzeźwe, logiczne, prostolinijne, najbardziej oszkalowane i najbardziej jutrzejsze miasto na kontynencie. Owe niewidzialne a mocne nici babiego lata — „nici sympatji“, które nas wiążą z przedmiotami i ludźmi, produkujemy najobficiej w godzinach wielkich nieszczęść. Mec pamiętał ów dzień, słoneczny, letni, kiedy znękany długą chorobą, blady i wynędzniały wyruszył w stronę „Tiergartenu“. Witał się wtedy z każdą trawką i w cienistej bocznej alei, wycze-