Przejdź do zawartości

Strona:Bruno Jasieński - Pieśń o głodźe.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś śę wyrwało z pętuw tam,
kszyk zbuntowanej czarnej załogi.
czekajće, sprute mam wyłogi.
powiodę wszystkih dźiśaj sam !
na cztery strony cztery drogi,
rozkładam ręce, wszystkie tam !


hodźće tu,
wołam was, jak gustaw,
kturyh zapadłe w głąb policzki
pozwolą jasno mi policzyć
ileśće dńi ńe mieli w ustah.
czarńi, brązowi, biali braća !
zgrajo obdarta i wyhudła !
gdy nocą kśężyc wyjży z hmur,
jak szczury wyłaźiće z nur.
pełzńeće,
wlokąc nug swyh szczudła,
pod okna, gdźe pszy stołah żrą
za szybą natłoczonyh baruw
sterty kompotuw i homaruw
drańe spaśone waszą krwią
i dźiwńe oczy wam śę lśńą,
aż was ńe spłoszy kszyk zegaruw.


gdy wiatr pułnocny dżewa czesze,