Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W jednej chwili cały pokład zawirował w zamęcie. Zażywni panowie, popychając się i gubiąc breloki, parli ku schodom, prowadzącym do kajut. Przez chwilę słychać była tylko zgiełk głosów i łoskot zatrzaskiwanych drzwi. Po pięciu minutach na pokładzie nie było już żywej duszy.
Wtedy, z jednego z foteli niewidocznych w cieniu komina wstał szpakowaty pan w kraciastem sportowem ubraniu. Powolnym, roztargnionym krokiem przemierzył pokład i oparł się o poręcz.
Szpakowaty pan zapalił papierosa.
Wdole, u burt, pluskały fale.

Nazajutrz rano powiał wiatr i chłostane nim morze zakołysało się trwożnie.
Na pokładzie pierwszej klasy było pusto i, jak lokaje po balu, snuli się po nim elastyczni, bezsenni stewarci.
Około godziny dziesiątej na pokładzie ukazał się szpakowaty pan w kraciastem sportowem ubraniu.
Szedł niepewnie, zataczając się nie w takt chwiejby okrętu. Uszedłszy parę kroków, natrafił na wygodny fotel u burty i opuścił się na niego ciężko. Wyjął z kieszeni lusterko w kosztownej skórzanej oprawie i uważnie zbadał swój język.
Bez określonego wyrazu na twarzy schował zpowrotem lusterko i ostrożnie rozejrzał się po pokładzie. Pokład był pusty. Upewniwszy się, że nikt go nie widzi, pan w sportowem ubraniu wykonał rękoma parę dziwnych ruchów, przypominających szwedzką gimnastykę. Następnie, nie przestając się oglądać, ukradkiem pomacał się pod pachami, jak człowiek w uwierającem go, za ciasnem ubraniu.
Na pokładzie zjawił się steward. Szpakowaty pan szybko wyjął z kieszeni książkę i pogrążył się w czytaniu. Z kąta jego roztaczał się widok na pokład trzeciej klasy, gdzie