Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słyszeć o niewdzięcznym bratanku, o którym wszelki słuch zaginął.
Aż do pewnego wiosennego popołudnia. W tym czasie, naskutek wydalenia kilku prowodyrów, w czternastu fabrykach mistera Lingslaya wybuchł strajk. Na rozkaz mistera Dawida zarząd zamknął fabryki, wyrzucając na bruk wszystkich robotników. Wydaleni robotnicy spróbowali opanować fabryki siłą. Sprowadzono wojsko. Wyparty z zabudowań fabrycznych, tłum utworzył pochód i bocznemi ulicami, z różnych stron, spłynął ku pałacowi mistera Dawida Lingslaya. Zadzwoniły szyby.
Wytrącony z równowagi, mister Dawid zatelefonował po policję. Komisarz policji, będący na jego żołdzie, zapytał usłużnie, czy życzy sobie, aby zrobiono użytek z broni. Mister Dawid burknął lakonicznie w słuchawkę:
— Uważam, że już najwyższy czas skończyć z tem bałamuctwem. Wasze łzawiące bomby nie odnoszą żadnego efektu. Tłum przyzwyczaił się do pustych naboi i nic sobie z nich nie robi. Dwie salwy prawdziwe rozproszą demonstrantów i odbiorą im ochotę na przyszłość. Zresztą, to już pańska rzecz.
Komisarz nie zawiódł pokładanego w nim zaufania. Mister Dawid, ukryty za firanką, miał możność widzieć, jak z bocznej ulicy wypełzł kordon policji, jak gruchnęła salwa i tłum w popłochu rzucił się do ucieczki. W ciągu pięciu minut plac został opróżniony, jeśli nie liczyć kilkunastu ludzi, pozostałych bez ruchu na asfalcie.
Po chwili w gabinecie mistera Dawida zjawił się osobiście komisarz, w widocznem zakłopotaniu miętoszący nieskazitelnie białe rękawiczki. Mister Dawid długą chwilę nie mógł zrozumieć powodu jego wizyty.
— Pański bratanek... — bełkotał komisarz. — W pierwszym szeregu... Nie mogliśmy przewidzieć...
— Zabity? — zagadnął sucho mister Dawid.