Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak obrazy w starym, przerywającym się co chwila filmie. Ostry ból w brzuchu znowu dawał o sobie znać.
P’an Tsiang-kuei wyciągnął się sztywno i postarał się przez chwilę nie myśleć. Pochłonięty koniak musował mu pod czaszką ciepłym pluskiem napływających miarowo fal. Brzuch, jak worek, pełen bólu, opadł gdzieś, jakgdyby całe ciało wydłużyło się nagle niepomiernie, zwiększając o kilka metrów odległość między głową a biodrami. Chłodne fale bólu napływały stamtąd rytmicznie, jedna za drugą. Zmęczony mózg wyrzucał na ekran zamkniętych powiek rozsypujące się i z mozołem zlepiane na nowo obrazy. Na chwilę zmorzył go półsen.
W półśnie realne kontury przedmiotów jęły się powoli zacierać i pałąkować, stwarzając w nowych kombinacjach tych samych linij coraz to inne pejzaże.
Gdzie przed chwilą tysiącem świec płonął żyrandol, żarzyło się teraz olbrzymie, kuliste słońce ciężkie, jak kropla rozpalonego metalu, gotowa w każdej chwili skapnąć na ziemię, paląc ją na węgiel. To, co przed chwilą jeszcze było szeregiem ławek, przeciągało się teraz leniwie w słońcu garbami tysiąca zagonów, wyzierających z mętnego szkliwa wody. Zanurzeni po kolana w wodzie, mali, pomarszczeni, żółci ludzie w łachmanach sadzą ryż. Jak okiem sięgnąć — nic, tylko woda, zagony i zgięte, skarlałe w wiekowem jarzmie mozołu plecy ludzkie, pod gotową skapnąć lada chwila rozżarzoną kroplą słońca.
Olbrzymia bolesna fala wszechogarniającej miłości pełznie wolno od brzucha ku krtani przypływem nagromadzonych, ciepłych łez. P’an Tsiang-kuei czuje, że jeszcze chwila, a rzuci się twarzą w rozmokłą glinę zagonów całować rozpalonemi, gorzkiemi wargami białe, pożółkłe od potu, ziarna życiodajnego ryżu, pochwyci w ręce i z płaczem przygarnie do serca, drobną, pomarszczoną, kobiecą twarzyczkę pochylonego wieśniaka.
Nagle, jak przez łzy, obraz zaczyna się mienić i blaknąć.