Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez zarazę dziesięciu najstarszych żydów udało się do rebego w delegacji. Opłacony szames poszedł na palcach zameldować rebemu o ich przybyciu.
Po długiej chwili wyszedł do nich sam rebe. Twarz miał jeszcze bardziej przezroczystą, niż zwykle, aż strach było pomyśleć, że życie jego wisi na włosku.
Kiedy szames przyniósł krzesła, zabrał głos stary Mechel, największy grosista na cały Hôtel de Ville.
— Rebe — powiedział głosem bardzo przybitym — rebe, uczyniliśmy wszystko, coś nam polecił. W księdze gniewu bożego wyczytałeś bekijach nejfesz i odtąd żydzi nie siedzą na pokucie po swoich umarłych, a zwłoki żydowskie bez oporządzenia rytualnego, zaszyte w płótno, wysyłają na cmentarz. Powiedziałeś, że domy nawiedzone przez zarazę będą nieczyste przez dni czterdzieści i podlegną opuszczeniu, i usłuchaliśmy cię, a jednak zaraza trwa, i niema dnia, w którym nie ucierpiałoby od niej kilkadziesiąt rodzin żydowskich. Mieszkania nasze są przepełnione. Wkrótce nie będzie już ani jednego domu, nieskalanego morem. W całym Hôtel de Ville niema już mieszkań. Rodziny zarażonych śpią na ulicach. Co czynić, rebe?
Rabi Eleazar ben Cwi uśmiechnął się dobrotliwie, i dwoje oczek, utkwionych gdzieś, poprzez Mechela, nie widząc go, jakby był przezroczysty, odbłysnęły tym samym uśmiechem, kiedy powiedział w zamyśleniu:
— Wiele jest jeszcze mieszkań w dzielnicy żydowskiej, po które starczy sięgnąć ręką.
Starzy Żydzi zamienili spojrzenia. Kiedy rebe mówi rzeczy ważne, widzialne jego oczom, zwykłym rozumem ogarnąć ich zrazu niesposób. Na chwilę zaległo milczenie. Wreszcie stary Mechel zdobył się na odwagę i zapytał:
— Rebe, rozumowi naszemu nie równać się z twoim. Słowa twoje są dla nas niejasne. Jakież to mieszkania masz na myśli, po które starczy sięgnąć ręką?