Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

msty, która narzucała mi się sama. O świcie, nie mogąc doczekać dnia, udałem się na policję i kazałem pana aresztować. Odpowiedziano mi wymijająco. Wskazywano na brak dowodów i przyrzeczono mi wdrożyć dochodzenie. Wyczułem, że wszczynanie procesu byłoby bezcelowe, ponieważ wielu uważa mnie za warjata.
Wówczas zrozumiałem, że pozostało mi jedno wyjście, że muszę pana zabić. Wracając do domu kupiłem sześciostrzałowy rewolwer i wyruszyłem na pańskie poszukiwanie.
Zacząłem bywać w chińskich restauracjach, w nadziei, że tam spotkam pana najpewniej. Przewidywania moje nie zawiodły mnie. Przed dwoma tygodniami istotnie spotkałem pana nareszcie w tej oto restauracyjce. Przekonałem się jednak tego wieczora, że zabić człowieka nie jest wcale tak łatwo, jakby się mogło zdawać. Widocznie do tego niezbędne są też jakieś wrodzone zdolności lub przynajmniej wprawa. Ja zaś nie mam ani jednych, ani drugiej.
Od dwóch tygodni chodzę za panem trop w trop, czekam na pana wieczorem przed pańskim hotelem, jadam z panem kolację w tym oto lokalu, towarzyszę panu, jak cień. I nie umiem pana zabić.
Inni robią to jakoś tak poprostu, mimochodem. Być może, nie trzeba o tem myśleć i wówczas to przychodzi samo, odruchowo. Ja zaś nie przestaję o tem myśleć. Odprowadzając pana do domu, przysięgam sobie, że jutro uczynię to już na pewno. Ale „jutro“ konczy się tak samo jak „dzisiaj“.
Znalazłem się w tej sytuacji po raz pierwszy w życiu. Nigdy nikogo nie zabijałem. Tak się już jakoś złożyło. Nie byłem nawet na wojnie. Czytując niegdyś w gazetach opisy dziesiątków morderstw, nawet nie wyobrażałem sobie, że to takie trudne. Nad ranem, kiedy, odprowadziwszy pana do hotelu (przystosowałem się do pańskiego trybu życia), wracam do domu, wyciągam z kątów stare gazety i czytam uważnie opisy najróżnorodniejszych zabójstw. Sądziłem,