Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pensję profesorską. Jestem nikomu niepotrzebnym szczurem, żerującym na padlinie własnej wieloletniej pracy.
Przez lata te, siedząc sam jak kret, w ciemnym pokoju, wiele i często myślałem o panu. Długo, po nocach, szukałem kładki — od pracowitego studenta Sorbonny, płonącego pobożnym podziwem, niemal żarliwą miłością do naszej wielowiekowej kultury i wiedzy, składającego na jej ołtarzu nakrochmalone kwiaty swego zapału, do rozbestwionego Azjaty, masakrującego w dzikiem opętaniu nienawiści niedawnych nauczycieli i gościnnych gospodarzy. Wałęsając się wieczorami po uliczkach i wypatrując z za rogu wychodzących z Sorbony skośnookich studentów z kajetami w ręku, usiłowałem wyczytać na ich twarzach tajemnicę tej nienawiści. Ale twarze ich były uśmiechnięte i sztywne jak maski.
Jednego wieczora zaszedłem do kolegi, rektora Sorbomy, i w długiej rozmowie starałem się go przekonać, że kultura europejska, przeszczepiona na grunt azjatycki, jak bakterja, przeniesiona w inne środowisko, staje się dla Europy zabójczą; że Europa, oświecając nieopatrznie Azję, gotuje sobie własną zagładę. Dowodziłem mu, że należy, nie tracąc ani dnia, zamknąć uniwersytety europejskie dla Azjatów. Wziął mnie za warjata i, skierowawszy rozmowę na inne tory, troskliwie odprowadził mnie do domu.
Zczasem konkretny obraz pański zatarł mi się w wyobraźni i, godzinami siedząc z zamkniętemi oczyma, napróżno usiłowałem go sobie odtworzyć. Twarz pańska prześlizgnęła mi się gdzieś, przez sito pamięci, zostały jedynie skośne, zwężone oczy i wystające kości policzków, jak szablon, którego luki należy samemu wypełnić.
Aż raz, wieczorem, zetknąłem się z panem na ulicy twarzą w twarz. Poznałem pana odrazu. Szedłeś pan szybko przed siebie i nie zauważyłeś nawet, że zatrzymałem się na twojej drodze, jak wryty.
Przez całą noc rozmyślałem nad różnemi sposobami ze-