Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przekreślając nieprzydatne jednym zamachem rozcapierzonego pendzla rzęs.
Po małym chłopcu, który postanowił przeczytać pokolei wszystkie książki w bibliotece ojców-lazarystów, pozostało mu w spadku nieugaszone pragnienie: poznać absolutnie wszystko, opanować do podstaw cały złożony aparat obcej kultury.
Uczył się z pasją, łykając książki haustem; przeczytane odrzucał, jak łupinę. Jak lunatyk po gzymsie sześciopiętrowego gmachu, przeszedł, nie poślizgnąwszy się, po cienistych korytarzach wszystkich uniwersytetów Europy.
Wieczorami, unikając gwarnych bulwarów, lubił zapuszczać się w odległe dzielnice robotnicze, oświetlone skąpo rzadkiemi ognikami latarń; wsiąkając w mętny, wyświechtany tłum — wpatrywać się w wychudłe, kanciaste twarze, pożółkłe od nędzy, z wysterczającymi kośćmi nad jamami policzków.
W wyniszczonej, szarej twarzy woźnicy majaczył migot szprych i bosych pięt zajeżdżonego rykszy, biegnącego w tej chwili gdzieś po skwarnych zaułkach Szanghaju. Uginający się pod ciężarem przytłaczającego worka tragarz ociekał żółtym potem chińskiego kulisa. Opuchłe, wyleniałe powieki kobiet, zataczających się pod brzemieniem omotanego w szmaty niemowlęcia, zwężały ich oczy do skośnych szpar.
P’an Tsiang-kuei ujrzał tu po raz pierwszy to, o czem szeroko i mądrze rozpisywały się przeczytane książki, że oprócz ojczystych Chin, z fasadą na Morze żółte, są jeszcze inne Chiny, międzynarodowe, wszędzie, gdzie gną się plecy, tężeją z wysiłku szczęki, zwężają się nienawiścią szczeliny oczu i zasiada wypasiony, majestatyczny chlebodawca.
W mijanych miastach, występując, jako delegat, na mitingach miejscowych organizacyj robotniczych, jak lasso nad rozfalowanem morzem głów, rzucał porywający zew międzynarodowej solidarności.
Zdaleka, z odległej, migocącej zarzewiem Moskwy, czer-