Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bata białego poganiacza. Na wschodzie — czarna smuga nocy. P’an w rozterce oparł się o burtę. Dokąd płynie ten nieszczęsny kraj? I długoż płynąć ma tak jeszcze w mroku? I czy wypłynie kiedykolwiek na wolny, słoneczny przestwór, czy też nigdy nie sądzonem mu jest oglądać wytęsknionego słońca, które nieforemną kulą wyszywają po nocach w udręce wychudłe robotnice na białych sztandarach Kuomintangu?
Do Europy przyjechał nastroszony, czujny, jak niegdyś w dzieciństwie, gdy wpełzał po kość do bud najniebezpieczniejszych psów. Czuł, że wpełza do nory wroga, aby unieść stamtąd strzeżoną przez niego zazdrośnie, najcenniejszą kość — wiedzę. Wróg to daleko gorszy i groźniejszy od rodzimych. W porównaniu z nim swojski opasły chlebodawca wydawał mu się zawsze przylgniętą do jego ciała niezdarną pijawką, którą wystarczy oderwać i odrzucić. Już tam, w Chinach, z dojmującą odrazą czuł całym naskórkiem tysiące innych przylepionych do niego ssawek. Tych niepodobna było zwyczajnie oderwać; nieskończonemi nićmi drutów telegraficznych biegły od nich długie i gibkie macki, opasujące połowę kuli ziemskiej i gubiące się gdzieś, w niezbadanych kamiennych dżunglach obcego kontynentu. Po latach marzeń dziecięcych, zaczarowany morski Mer Ce-des zaniósł go nareszcie do tajemniczej kryjówki.
Pogrążając kolejno kliszę swej świadomości w odczynnikach coraz to nowych stolic, P’an Tsiang-kuei doznawał uczucia człowieka, który, chcąc uchronić się przed zarazą, zaszczepił sobie jej surowicę i czuje, jak po arterjach jego pędzą napęczniałe, wściekłe bakterje i wystraszony organizm, jak puszczona w przyśpieszonem tempie maszyna, wyrzuca serjami tysiące przygotowanych napoczekaniu antytoksyn.
Zresztą zdobycze kultury europejskiej, olśniewające niegdyś umysł dziecięcy, nie oślepiły już przyzwyczajonych, zwężonych z natury oczu, przypatrujących się wszystkiemu uważnie i surowo, oceniając to, co istotne i rzeczowe