Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykrzykiwało na wyprzódki jednosylabowe, nosowe dźwięki, podpowiadane z katedry przez pomarszczoną cytrynę w okularach i długim chałacie. Przyczajony za werandą P’an chciwie łowił gwar rozstrzelonych głosów. Cytryna w okularach wtajemniczała dzieci bogatych kupców w ukryte znaczenie nierozwikłanych znaków.
Zczasem zaczął częściej zaglądać w inne miejsce. Nieopodal targu, na ulicy, pod dziurawym, wypłowiałym parasolem, stary siwy kaligraf cienkim pendzelkiem malował na długich zwojach jedwabiu tasiemce wzorzystych liter. Mały P’an, przylepiony do ściany, zachwyconemi oczyma biegł za zmyślnemi poruszeniami zwinnego pendzelka. Pałeczki rosły, rozgałęziały się, łączyły w misterne figury, litera podpełzała pod literę i podnosiła ją na barach, jak akrobata, za chwilę wystrzelała już wgórę równa, chybotliwa piramida, i kaligraf, ważąc w dwóch palcach czarodziejski pendzelek, uśmiechał się z dumą.
Był to jedyny człowiek, który nie odpędzał małego P’ana i, widząc pilność chłopca, oczy zakochane i ciekawe, uśmiechał się przyjaźnie.
W dni, kiedy klientów było mało, i wykaligrafowane na jedwabiu wzory mądrych maksym powiewały bez celu na wietrze, na próżno usiłując zatrzymać śpieszących się dokądś przechodniów, dawał chłopcu podniesiony z ziemi, zepsuty zwitek i pendzelek i uczył go stawiać pierwsze znaki. Pod dotknięciem drżącej nabożnie, niewyszkolonej dziecięcej ręki wyrastały gryzmoły, z trudnością utrzymywały równowagę, aby za chwilę rozsypać się rumowiskiem składowych kresek.
Zresztą wkrótce chłopiec zgłębił mądrość pisania. Zmontowane niewidzialnemi zawiasami pałeczki trzymały się krzepko: spróbuj zdmuchnąć! Oto z sześciu słupków — prawdziwa pagoda, z dachem i wszystko, jak się patrzy, a trzyma się na jednej cieniutkiej nóżce, zachowuje idealną równowagę. Zamiast tajemniczej, skomplikowanej gmatwaniny kreseczek — słowa. Oto — drzewo, oto — ziemia, a oto