Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

radjo większość przebywających na wywczasach deputowanych i senatorów, oraz bawiących na prowincji członków rządu. Na godzinę dwunastą w nocy w Lionie zapowiedziane zostało nadzwyczajne posiedzenie izby deputowanych, pod osobistem przewodnictwem prezydenta republiki, celem omówienia pożałowania godnych wypadków dni ostatnich.
Paryż wymierał cicho i dostojnie pod zgiełkliwy marsz żałobny samochodowych trąbek i jazz-bandowy klekot dzwonów. Radio na Eifflu notowało pół miljona śmiertelnych wypadków.
Na piąty dzień, wbrew zakazowi prefektury, paryżanie, stłoczeni w niecierpliwem oczekiwaniu w mieszkaniach, skąd nie nadążano uprzątać nieboszczyków, wylegli w rozterce na ulice. Ktoś rzucił hasło, że najlepszym serum przeciwko dżumie jest alkohol. Zapulsowaly bistros. Strzeliły korki. Zagrzechotały jazz-bandy. Zamigotały na nowo szyldy hotelików. Opętany Paryż ogłuszał się winem.
Łożyskami ulic, wstęgą wyślizganego, strumieniącego się asfaltu, płynęły stada aut, jak martwe, bezwładne ptaki, unoszone na powierzchni czarnego, połyskliwego nurtu.

Na Sacré-Coeur biły dzwony.
Z Notre-Dame, z Madeleine, z małych rozrzuconych kościołów odpowiadały im płaczliwym podźwiękiem dzwony Paryża.
Psychoza religijna ogarniała powoli, lecz systematycznie, coraz szersze kręgi ludności.
Głuche, jękliwe dzwony nad miastem ołowianemi pięściami tłukły we wklęsłą śpiżową pierś, i z wnętrza kościołów odpowiadał im łomot kurczowo zaciśniętych rąk i gorzki pobożny mamrot. Nabożeństwo z wystawieniem sakramentu trwało bez przerwy, odprawiane przez woskowych księży, słaniających się ze zmęczenia.