Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez napływające bez przerwy wozy turystyczne, początkowo, myśląc, że to jeszcze jeden autokar, powitał ją wrogim pomrukiem. Wkrótce spostrzeżono omyłkę i rozstąpiono się pośpiesznie. Muzyka rozpoczynała właśnie trzeciego charlestona. Tańce trwały dalej.
W niespełna dwadzieścia minut nadjechała druga karetka, by zniknąć zkolei w czarnej szczelinie sąsiedniej uliczki. Nikt nie zwracał na nią uwagi.
Za drugą nadjechała trzecia, piąta i szósta, napełniając rozbawiony plac echem złowrogiego sygnału.
Pierwsze lekkie zamieszanie dało się zauważyć około godziny jedenastej. Wpośrodku czwartego charlestona jedna z tańczących par upadła na wyślizgany asfalt i nie chciała już się podnieść. Otoczono ją ze śmiechem. Para wiła się w konwulsyjnych skurczach. Przeniesiono ją do pobliskiej apteki. Po pięciu minutach zajechała karetka pogotowia i zabrała niefortunnych danserów. Ktoś gdzieś po raz pierwszy upuścił brzęczące, jak pieniądz, słowo „epidemja“, które potoczyło się w tłum. Nikt mu zresztą nie uwierzył. Tańce rozpoczęły się na nowo.
Następną parę, która runęła w czasie tańca wśród dziwnych objawów zatrucia, podniesiono na placu Bastylji. Trzecią — na Montparnassie przed werandą „Rotondy“.
Do północy zanotowano kilkadziesiąt wypadków. Coraz częściej przebąkiwano o dziwnej epidemji. Tańce zresztą nie ustawały.
Na tarasie kawiarni „Dôme murzyn, grający na jazz-bandzie, wpół urwanego taktu runął w podrygach na bęben, śmiesznie wierzgając w powietrzu nogami. Rozbawiona publiczność nagrodziła ten nowy trick spontanicznem brawem. Murzyn jednak nie wstawał. Odwrócono go twarzą do góry. Był martwy.
W czarnych tunelach ulic, jak samotny krzyk o pomoc, zawodziły złowieszcze trąbki karetek. Gdzieniegdzie tańce przerywano i zaniepokojona publiczność pospiesznie roz-