Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tycznym tańcem swą nieopisaną radość z powodu zburzenia starej, poczciwej Bastylji.
O kilka ulic dalej, na ciemnym bulwarze Arago, nadprogramową porcją jedzenia świętowało je w ciszy, otoczone kordonem wojska, więzienie „Santé“. Zresztą „Santé“ nie było Bastylją i entuzjaści czternastych lipców mogli tańczyć spokojnie, wiedząc dobrze, że mury przy bulwarze Arago są wysokie i pewne, oddziały wojska — dobrze uzbrojone i posłuszne, i że w demokratycznem, cywilizowanem społeczeństwie ekscesy, dobre w epoce starego reżymu, powtórzyć się żadną miarą nie mogą.
Na frontonie więzienia girlandą spełzłych liter kokietował przechodniów poczerniały napis: „Wolność — Równość — Braterstwo“, jak wypłowiała żałobna wstęga na zapuszczonej mogile Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
Papierowe lampjony kołysały się łagodnie, jak nenufary, na zwierciadlanej powierzchni nocy.
Spoceni, czerwoni kelnerzy z trudnością zaopatrywali w chłodną, przezroczystą lemonjadę cudem rozmnożone na te gody stoliki, które z trotuarów rozbiegły się na jezdnię, zajmując niepodzielnie całą ulicę.
Zziajany murzyn nad jazz-bandem ruchami niefortunnego żonglera rozbijał na głowach słuchaczy niewidzialne talerze zgiełku, trząsł się w kataleptycznych drgawkach nad pustą miską czyneli. Szesnastu innych murzynów wkrzykiwało do utraty tchu w mosiężne głośniki trąb, donośnych, jak trąby jerychońskie, magiczne zaklęcia dalekich kontynentów, stwierdzając z przerażeniem, że mury nietylko nie zaczynają się walić, lecz zdają się jeszcze wyrastać wgórę zębatą linją zapalających się okien.
Z tysiącznych kranów, jak z podciętych arteryj Paryża, spływała z szumem chłodna, krystaliczna woda i wyczerpany Paryż bladł z osłabienia i upału.
Pierwszą karetkę pogotowia spostrzeżono o dziesiątej wieczór na placu Hôtel de Ville. Tłum, roztrącany i tłamszony