Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie fabryki będą własnością robotników, a praca, zamiast niewoli, stanie się hymnem, higjeną wyzwolonego ciała. Nie wierzył. Nie ruszyć z miejsca potwornej machiny! Wrosła na metry w ziemię. Puszczona w ruch, kręci się od niepamiętnych czasów. Chwytać gołemi rękoma za tryby? Nie zatrzyma się, tylko ręce pourywa. Widział krew na usmolonych bandażach, okrwawionemi szmatami przewiązane ręce i myślał: jeszcze jeden daremny wysiłek. Poharatane ciała jednym rzutem pasa transmisyjnego wyrzuciło na margines, za mur.
Czasem, po nocach, z grupy nachylonych ku sobie ludzi tryskało rozpalone do białości słowo nienawiści; jak iskra padało na miękkie trociny snu i sen buchał czerwonym płomieniem: iść! Stanąć z nimi, ramię w ramię! Burzyć! Łamać! Mścić się!
Pierre zrywał się wtedy nagłym podrzutem i przysiadał na tapczanie.
Lecz chłodne, przejrzyste słowa ludzi w granatowych bluzach rosły symetryczne, jak cegły, i w słowach nie było złości, nie było tępej, niszczycielskiej nienawiści, lecz twarda wola budowy: oskard i kielnia.
Nie, ci ludzie nie umieją nienawidzić! Na miejsce jednej maszyny nagromadzili stertę planów innej, zastąpią jedną — drugą, i znowu zawirują koła, tryby zaczepią o tryby, pociągną, powloką, poniosą bezbronne drzazgi ludzkie, i znowu o czarne szprychy kół krwawić będą sobie ręce oszaleli z przerażenia Pierrowie, niezdolni zatrzymać ich, osadzić bodaj na chwilę.
I wyciągnięta ręka Pierra kurczyła się, cofała w głąb, uniesiona nad poduszką głowa zwolna wchodziła w ramiona i za chwilę na sienniku, wciśnięty w ubitą słomę, leżał już nie człowiek, lecz żółw w nieprzeniknionej skorupie samotności.