Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swą utartą drogą skazówki, ale rozluzowane kółka, nie trafiając zazębieniem na zazębienie, przeskakując z trybu na tryb, wlokły już za sobą bezładny chaos śrubek i sprężyn.
Z celi do celi, tysiącem niestrudzonych dzięciołów, dniem i nocą, pukał więzienny telegraf.
Wtrąceni do ogólnych cel więźniowie domagali się przeniesienia ich na reżym przestępców politycznych. Zarząd więzienia żądanie odrzucił. Więźniowie odpowiedzieli głodówką.
Codziennie, wtulony w swój kąt, nastroszony, jak jeż, chłepcąc swą porcję zupy i zagryzając ją łapczywie chlebem, Pierre czuł na sobie piętnaście par niewesołych stalowych oczu, rozszerzonych atropiną głodu, i pod ich spojrzeniem smakowity kęs więziennego chleba, napęczniały na drożdżach śliny, nieprzełknionym kłębem utykał mu w gardle, a gęsta zupa stygła w menażce, powlekając się mapą kożucha.
Zdaleka, jak przez szklaną ścianę, dolatywały go długie nocne rozmowy. Słowa, obciosane, jak bloki, rosły, piętrzyły się jedno na drugim, za chwilę wyrastał już ku niebu strzelisty gmach. Wystarczy wyjść na słońce, zakasać rękawy, a z prawdziwego kamienia wzniosą go bez błędu, taki sam przestronny i krzepki.
Świat, jak źle skonstruowana maszyna, więcej niszczy, niż produkuje. Tak dalej niepodobna. Trzeba rozebrać wszystko aż do śrubek, co nieużyteczne — odrzucić, rozebrawszy, zmontować na mowo, na fest! Plany leżą gotowe, monterów świerzbią ręce, tylko stare, zardzewiałe żelastwo nie puszcza. Wrosło, pozrastało się w szwach tkanką rdzy — każdy gwint wypadnie odrywać zębami.
I w czarnem, nadymionem pudełku celi taśmą feerycznego filmu rozwijał się myt o nowym ładzie zrekonstruowanego świata.
Pierre słyszał i dawniej, w fabryce, długie, monotonne opowieści o tym nowym świecie, bez bogatych i nędzarzy,