Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z rozbiegu natknął się na wychodzącego stamtąd Tarełkina.
— Ja do ciebie, Halcew. Drugi raz przychodzę.
— Przyszedłeś — poczekaj. Nie mogę wszak cały dzień czekać na twą wizytę. Długo musiałbym siedzieć. Spraw mam tyle, co ty włosów, i wszystko trzeba zdążyć. A ty, dzięki bogu, za trzy dni się wyspałeś. Dobrze przynajmniej, że na czwarty raczyłeś wstąpić. No, no, siadaj, posłuchamy, co nowego wymyśliłeś.
Tarełkin się poruszył nerwowo.
— Przyszedłem ci powiedzieć, że czas już skończyć te dudy. Nie chcecie nas do roboty puszczać, rozliczcie się więc. Sami znajdziemy sobie robotę.
— Umowę zawierałeś nie ze mną, nie ze mną więc będziesz ją likwidował.
— Czego chcecie od nas?
— Rezolucję ogólnego zebrania czytałeś? Ot tego właśnie! Przyznać, żeście postąpili niesłusznie, i że nasz, sowiecki robotnik tak nie postępuje. To raz. Po drugie, nie szkodziłoby, żebyście trochę brygadę przeczyścili, przyjrzeli się, kto u was tam mąci. Sprawa prosta, nie było nad czem trzy dni się namyślać.
— Dla ciebie może i prosta, dla nas nie. Nikt u nas nie mąci, każdy ma swoją głowę, i każdy sam sobie pan. A co do tego, że niesłusznie, — nasza rzecz prosić, wasza — nie dać. Każdy jest zainteresowany jaknajwięcej dostać.
— Czyje to — wasze i nasze? A ja sobie myślałem, że wszystko nasze.