Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prytuła, cieśla, pracujący przez całą nocną zmianę z komsomolską brygadą.
Klimentyj cokolwiek zakłopotany gniótł w ręku czapkę:
— Tak więc, towarzysze, mnie tutaj dźwig trzeba stawiać, to jest, znaczy, koper. Z wystukadą, żeby po niej kamień odjeżdżał na kółeczkach prosto na kawalerję. I wam pomoc i nam, cieślom ciekawie. Tylko nie lubię ja roboty odkładać. Powiedziano robić, rób. A tu mi Andrzej Saweljicz powiada: nie można, powiada, stawiać, niema komu kamień zabrać. Ot, powiada, poczekaj dopóki nie wybiorą. A ja powiadam: a czy to takie smyki wybiorą? Ano wychodzi — tylko zatrzymanie. A mnie jeszcze dawno pedział Andrzej Saweljicz: koper — to nie prosty, a z zasadą, bez papirku nie zbudujesz. A ja mu powiadam: i lepsze my budowalim, i młyny budowalim, i wiatraki budowalim, co to kopra nie zbudujem! Pokaż, powiadam, gdzie trzeba budować, — zbudujem. A tu wychodzi, kamień nie sprzątnięty, i budować, powiada, nie wybrawszy kamienia, nie można. I wychodzi, kamień sprzątnąć trzeba, a to jakżeż inaczej stawiać koper. Obowiązkowo trzeba. A to, wychodzi, nie robota, a jedno zatrzymanie...
Mało kto zrozumiał, o czem mówił Klimentyj, a mówił on długo, spocił się nawet i schodząc z kupy kamieni, wytarł twarz czapką. Wszyscy głośno klaskali nie tyle dlatego, że on mówił, ile dla ilości wywiezionych przez niego w nocy taczek. A on, schodząc z mównicy, dogadywał jeszcze:
— A koper — to, nie prosty, z wystukadą.