Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pytami. A byłem wówczas przewodnikiem bez broni. Razumisz? I myślę: ostanę się na drodze, zarąbią mnie nachybniaka, i broni żadnej ni mam. A niedaleko, zupełnie obok, był niewielki duwał, a w duwale szczelina, dokąd można było wleźć. A kiej zobaczył ja, że wiele koni i człowieków lezą se na ziemi, a wiele koni skacze nazad po drodze bez jeźdzców, przeskoczył ja duwał i zalazł przy szczelinie na trawie. Z drogi mnie nie było widać, a ja całą drogę widział. I zobaczył ja, jako z kiszłaka basmacze wyskoczyli na czarnych koniach i najechali na oddział, a z oddziału mało kto się już ostał. I jak naskoczyli basmacze na Urtabajewa to podniósł on se rękę i w ręku cosik tsymał, a co tsymał, nie mógł ja obejrzeć, tylko nie rusyli go basmacze i poskakali dalej. A koń u Urtabajewa był ranny w nogę, zlazł z konia i poszedł prostu do kiszłaka, i cały czas pokazywał cosik w podniesionej ręce. I podjechał do niego sam Fajza i z konia ścisnął mu rękę obyma rękami. Stali na bzegu drogi i o czemś rozmawiali se ze sobom, a o czem — nie mógł jo słyszeć, A potem podjechali inne basmacze i przygnali dwuch ruskich, pieszych i bez broni, a byli oba w naszym oddziele. Przyprowadzili ich basmacze do Fajzy i Urtabajew powiedział cosik Fajzie. Fajza machnął ręką i ruskich odwiedli kroków na tsydzieści i cztyry dżygitów strzelili im w łeb. I Urtabajew stał i patrzał, i Fajza patrzał, i ja widział, że Urtabajew patrzy i se śmieje i mówi cosik Fajzie. Schował ja głowę i pomyślał: aj-aj-aj!
A potem posli wszyscy w kiszłak, a zabici osta-