Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Daremnie mnie obrażasz, towarzyszu Synicyn. Nie jestem dzieckiem. Zrobiłeś dla mnie bardzo wiele, ja to pamiętam, lecz rozmawiasz ze mną często jak z chłopczykiem. Niesłusznie tak rozmawiasz. Wyrosłem od tej pory. Znam już partyjny alfabet, tego mnie nie trzeba uczyć. Gdybym tu przyszedł bronić Urtabajewa dlatego, że jest moim przyjacielem, słusznie mógłbyś mi w twarz plunąć. Mówię, że nie macie faktów i wiem, dlaczego tak mówię. Jestem tutejszy, tutaj wyrosłem. Widziałem niejedno takie oświadczenie. U nas, jak tylko jakiś aktywista poczyna rosnąć, staje się niebezpiecznym, — bajowie, zamiast, żeby go zabijać, starają się jaknajszybciej spotwarzyć, organizują oświadczenia, nawalą stodwadzieścia palców, wysuną naprzód biedaków, którzy pod ich dudkę tańcują. Każdy z nich przysięgnie na Koran, żeś zarżnął twego ojca, zgwałcił matkę, zdeprawował jego córkę. I córkę przyprowadzą, i ta świadczyć będzie, że wszystko prawda. A później, gdy złapiesz tego, który ich nakręcał i przyprzesz do muru, w pas ci się wszyscy będą kłaniać i mówić: my ciemni ludzie, niepiśmienni, namówiono nas. Nie znasz ty naszego kraju jeszcze, towarzyszu Synicyn.
— Znam troszeczkę, drogi Kerim, i nie ty będziesz mnie uczył. Widziałem niejedno oświadczenie i wiem, jak ku nim podchodzić. Nim nie sprawdziłem, nie przyjmowałem żadnej decyzji. Chodżyjarow to nie bajowy duchowny. Chodżyjarow walczył z nimi. Chodżyjarow w walce z basmaczami był ranny i nikt nie mógł o nim powiedzieć złego słowa. To