Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mochodu. Potem trzeci, czwarty. Do przystani naliczył ich sześć.
Na przystań auto wleciało, jak wiatr. Szofer nagle zahamował i Morozow wyleciał raczej, niż wyskoczył na chrzęszczący nadbrzeżny piasek.
— Gdzie tu towarzysz Urtabajew?
Wskazali mu ręką w kierunku baraków. Przeszedł za baraki i zobaczył tam dwa pół zmontowane ekskawatory. Montażem kierował tadżyk w białem europejskiem ubraniu. Morozow podszedł ku niemu:
— Towarzysz Urtabajew?
— Ja.
— Pan otrzymał mą kartkę?
— A pan kto taki? — obejrzał Morozowa od nóg do głowy Urtabajew.
— Morozow.
— Nowy naczelnik? — pytanie dźwięczało szorstko i ironicznie.
— Pan otrzymał moją kartkę? — powtórzył Morozow, czując, że się denerwuje i starając się nie wyjść z równowagi.
— Otrzymałem.
— I?
— Chodźmy stąd. Zajdziemy gdzieś, gdzie można będzie pomówić... Kończcie, chłopaki, beze mnie, — zwrócił się Urtabajew ku robotnikom. — Przyjdę — sprawdzę.
Poszedł prosto, nie oglądając się, w kierunku baraków. Morozow dogonił go na połowie drogi.
— Niezwłocznie zaprzestać montowania i rozebrać zmontowane już ekskawatory.