Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak też trzeba. A ja to zakochana jestem w tobie, myślisz? Żeby to nie było w tej przeklętej głuszy, tobym nawet patrzeć na ciebie nie chciała. Przy takim upale i na drzewo poleziesz.
— Cóż to, jestem czemś w rodzaju drzewa? Przyszłaś mi dzisiaj ubliżać, a ja trzy dni cię nie widziałem, wytęskniłem się. Rozbierz się, zamknę i zasłonię okno. Urządzimy sobie dolce far niente.
— A to co takiego?
— A to nic takiego, tylko zwrot włoski. Oznacza beztroski odpoczynek.
— Aha...
— Włosi są poetycznym narodem. Nie lubią pracować. Cały dzień na trawce wylegują się, wiaterek ich kołysze.
— Powinieneś był włochem się urodzić. Też nie lubisz pracować. Leżałbyś sobie cały dzień i na gitarze grał. Że ciebie też jeszcze nie przepędzili. Jeremina i Czetwiertiakowa zwolnili — kiepsko pracowali, a takiego wałkonia trzymają.
— Kogo uwolnili? Co ty pleciesz? — nadstawił ucha Krystałow.
— Obu. Jeremina i Czetwiertiakowa. Mianowano nowe kierownictwo.
— A ty skąd wiesz?
— Słyszałam w partkomie. Jakiś tam Morozow.
— Ty to napewno nie wiesz? — niespokojnie zakręcił się po pokoju Kryształow.
— Naturalnie, jeśli mówię, znaczy się — wiem. Przyszła depesza.
— I nowych już, powiadasz, mianowano?