Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obchodzi! Niech się niemcy troszczą... Chciałem panu coś powiedzieć, — z nagłą powagą odezwał się do Clarka.
Odprowadził go na stronę i szeptem zapytał:
— Czy nie znalazł pan wczoraj czegoś na stole?
— Na stole? — z udaną obojętnością powtórzył Clarke. Nie, nic.
Barker wyjął w milczeniu portmonetkę, wyciągnął arkusik papieru i rozwinął przed Clarkiem.
— Niech pan spojrzy.
Na papierze uwidoczniony był znajomy rysunek.
— Co to? Z braku zajęcia zajął się pan malarstwem? — chytrze zmrużył się Clarke.
— Przestań pan żartować: znalazłem to wczoraj u siebie na stole.
— No i co?
— Dlaczego pan nie rozumie? Zdaje się, jasne! Strzałka pokazuje na Amerykę, na dole czaszka. Inaczej mówiąc: wynoś się zpowrotem, skądeś przyszedł, a jak nie, — zabijemy. Zamierzam złożyć meldunek władzom.
— Głupstwo, — spokojnie powiedział Clarke. — To pana fantazja. Zażartował ktoś z pana, chcąc sprawdzić odwagę. Gdyby to była jakaś tajemnicza groźba, dlaczego więc podrzucili papier panu, dlaczego nie mnie, ani Murriemu?
— Tak, to prawda, ja tak samo myślałem, dlatego też pana zapytałem. Ale rozumie pan, to dziwne: pokój był zamknięty na klucz, klucz miałem przy sobie, okno było zamknięte. W jaki sposób więc mógł się papier znaleźć na stole?