Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ściska mu rękę, myśli, co by mu tu zrobić. Wziął, odpiął z kurtki komsomolca-tłomacza znaczek kimowski i przypiął go chłopakowi.
— Rośnij, — mówi, — będziesz komsomolcem. Przyjdź do Chorogi, oddam do szkoły.
Pożegnali się i pojechali.
Pewnego rana staje przed sekretarzem ten sam oberwany chłopak. Ucieszył się sekretarz, sadowi na krzesło, woła tłomacza.
— Powiada, ojciec umarł. Spadł z góry. Coś mu tam podpiłowali, a co — nie mogę dobrze zrozumieć.
Sekretarz nie rozpytywał, wiedział, co mogli podpiłować staremu Nusreddinowi. Podrapał się w głowę, wziął słuchawkę telefoniczną i rzucił do tuby kilka mocnych wyrazów:
— ... Tak, tak, natychmiast. W Bartag. Mały zna drogę, poprowadzi... A więc, — zwrócił się do małego. — Poprowadzisz tam naszych chłopaków.
Skinął głową malec, lecz nie odchodzi.
— Zapytaj go, czegoby chciał, co za prezent?
— Powiada, sowiecka władza obiecała oddać go do szkoły. Uczyć się chce. Mówi, przeprowadzi naszych do kiszłaka i przyjdzie z nimi spowrotem.
I zauważywszy na koszuli chłopca pod chałatem kimowski znaczek:
— Trzeba chłopca posłać do nauki. Będzie z niego człowiek.