Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naturalnie, właśnie chciałam mu to zakomunikować.
Niewysoki mężczyzna poszedł z Jereminem ku centralnym barakom.
— Muszę się przed panem wytłomaczyć, — zaczęła Połozowa, gdy zosłała razem z Clarkiem. — Mowę pana nielitościwie przekręciłam. Mówił pan bardzo ładnie, ale ich takie słowa nie biorą. Człowieka, gdy się uprze, zdrowym rozsądkiem nie można ruszyć z miejsca i wtedy należy dostać się do śledziony, apelować do uczucia, zawstydzić. Wielu z nich wszak, to właściwie dobre chłopaki.
— Mówiłem bardzo źle i dobrze się stało, że pani przetłomaczyła po swojemu. Proszę mi wierzyć, nie występowałem nigdy publicznie i rozmawiać, szczególnie z rosyjskimi robotnikami, których zupełnie nie znam, jest mi podwójnie trudno.

Jeremin wrócił do swej jurty — prowizoryczny gabinet naczelnika budowy. Jurtę kazał ustawić na samym brzegu, wyjściem do rzeki. Od strony rzeki wiał ku jurcie drogocenny chłodek.
— Do jurty jego nie przychodzono. Wiedziano — nic okrom klątw od Jeremina nie można było wówczas usłyszeć. Było to jedyne pomieszczenie, poza toaletą, gdzie Jeremin zostawał sam jeden i dokąd nie przychodzili do niego z interesami. Często, nie wracając na nocleg do miasteczka, spędzał w jurcie całą noc przy obliczeniach, tabelach, djagramach, usiłując w naprężeniu związać to wszystko w jedną całość.