Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kocham panią dzisiaj więcej, niż wczoraj. Dla mnie to zawsze nowe.
— Dla mnie nie. Niech pan powie coś rzeczywiście ciekawego.
— Niech się pani rozwiedzie z mężem...
— To już też słyszałam. Mogę powiedzieć dalej napamięć: niech pani zostanie moją żoną; niech pani zostanie nazawsze w Tadżykistanie; losy świata decydować się będą na Wschodzie; Tadżykistan to okno do Indji; będziemy razem siedzieć przy tem okienku...
— Tego ja już nie mówię, lecz pani.
— Co do okienka? A tak, prawda, pan nie uznaje małych rozmiarów. U pana jest wszystko wyolbrzymione. Nie okienko, a bezwarunkowo brama. Ja nigdy nie patrzę na cudze wrota, a poprostu je otwieram i wchodzę.
— Dlaczego zaraz cudze? Czy Indje — to cudze wrota? W Indjach żyje miljon tadżyków...
— Wiem, wiem, a w Afganistanie cztery.
— Nie wierzy pani, że wkrótce wejdziemy w te wrota?
— Daleko do jutra. Niech pan już wchodzi jakoś beze mnie. Przyśle pan depeszę z Bombaju — bezwarunkowo przyjadę popatrzeć. Kiedyś Kipling nie dawał mi po nocach spać. Jest pan wszak analfabetą, oprócz poetów wschodnich i literatury politycznej nic pan nie czyta. Niech pan przeczyta Kiplinga, opowiada on o Indjach daleko lepiej od pana. A on wszak tam mieszkał i urodził się, podczas gdy pan chciałby tam tylko wpaść.