Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grozi zasiewom zguba. Bezwątpienia zechcą zapoznać się z pracami prowadzonemi dla przywrócenia zniszczonego systemu wodnego i pomóc cennem swem doświadczeniem.
Clarke i Murri bąknęli coś niewyraźnie, co było podobne do „rozumie się samo przez się“.
Za oknem rosjanin z Aktiubińska krzyczał coś rosjaninowi w białej rubaszce.
— Czy nie może pan powiedzieć, kto to taki? — zapytał Clarke wojskowego, wskazując na aktiubińskiego towarzysza podróży.
— Ten? to nasz tutejszy główny inżynier-hydraulik. Zadziwiający pracownik. Miał takie zdarzenie. Sterczał tu dwa lata. Rodzina jego w Moskwie. Pracował, istotnie, jak koń, złapał w dodatku malarję. W zeszłym roku była nieprzewidziana praca, — zrezygnował z urlopu. W tym roku wreszcie, sześć dni temu, ukończywszy swe prace, wziął dwumiesięczny urlop i wyleciał do Moskwy. Jak na złość, na drugi dzień po jego odlocie zdarzyło się nieszczęście z głównym arykiem. Nikt z inżynierów nie podejmował się likwidować tej sprawy w kilka dni, a nienaprawienie pociągnie unicestwienie całego planu zasiewów. Wszak rejon nasz — to centralna baza nasion bawełny egipskiej na cały Związek. On przeprowadzał ten aryk, on jeden może sobie z nim dać radę. Posłali mu w pogoń „błyskawicę“. Mówi, że depesza dogoniła go dopiero na trzeci dzień w Aktiubińsku, w połowie drogi do Moskwy. Przeczytał telegram, zaklął nieprzyzwoitemi słowami, zdjął swą walizę z samolotu i za godzinę na powrotnym apara-