Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce zaproponowali im iść za sobą. Poszli po rozżarzonej płycie aerodromu.
W białym otynkowanym wapnem domku cienko dzwoniły muchy. W porównaniu z polem było tu chłodno. Wojskowy i tubylec wyszli, zostawiając amerykanów samych. Po kilku minutach przyszedł czerwonogwardzista, postawił na stole trzy szklanki, dzban z bronzowawym płynem i wyszedł. Chciwie wypili po szklance zimnej kwaśno-słodkiej wilgoci i usiedli przy stole, spoglądając w okno.
Na lotnisku snuli się ludzie. Na skraju pola pojawiło się dwuch czerwonogwardzistów z noszami. Zabandażowanego człowieka pieczołowicie umieszczono w kabinie samolotu. Wślad za pierwszymi, pojawiły się drugie nosze.
Wszedł znajomy wojskowy i zaproponował amerykanom umycie się i prysznic; czerwonogwardzista odprowadzi ich do łaźni — niedaleko.
Murri wtrącił, że chcieliby jednakże jaknajszybciej dostać się na budowę. Czy nie możnaby wystarać się o samochód i natychmiast tam pojechać?
Wojskowy zmartwił się: niestety, wszystkie maszyny zmobilizowane są do likwidacji niedoborów.
Clarka poczęła bawić ta niespodziewana sytuacja. Uspokoił wojskowego: nic nie szkodzi — będą bardzo radzi zaznajomić się z okolicą.
Wojskowy zapewniał, że chętnie im w tem pomoże; przytem, zdaje się, że wszyscy trzej są inżynierami-hydraulikami, to akurat na czasie: brakuje wykwalifikowanych sił technicznych, a koniecznem jest likwidować niedobory w ciągu kilku dni, inaczej