Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nów i planowych wdół, ku spokojnie śpiącym w swych wiekowych korytach rzek, pobiegły druty przewodów.
W wielkiej sali, po posadzce, od dużej tablicy do stołu z rozwiniętemi na nim planami, w szarej roboczej kurtce, spaceruje inżynier, kreskami kredy na tablicy zmienia kierunek rzek, linjami kanałów przerzyna bezwodne pustynie, poruszeniem ręki rozprasza chmury i zmienia położenie ogromnych powietrznych mas. Bezsilny manjak w ramach kapitalizmu; bezowocny fantasta w oderwaniu od mas, robiących rewolucję; potężny zwycięzca przyrody od czasu, gdy stał się lewarem klasy, przerabiającej świat...
Tak mniej więcej mówił szarooki lotnik. Wreszcie zapytał:
— No, a jak tam u was, w Ameryce? Jak kryzys?
Chwilę wszyscy milczeli. Odpowiedział Barker:
— Macie tutaj wyolbrzymione wyobrażenie o amerykańskim kryzysie. Naturalnie, państwo nasze przechodzi w danym momencie pewne trudności, nikt temu nie zaprzecza. Ale Stany Zjednoczone — to nazbyt solidne i bogate przedsiębiorstwo i niema podstawy do obaw, że nie dadzą sobie rady z temi trudnościami w najkrótszym terminie. I wogóle daremnie raduje was ten „kryzys“. Kiedy w waszem państwie był chaos i ludność umierała z głodu, Stany Zjednoczone, zamiast tego, by złośliwie się cieszyć, pomagały waszym głodującym. Teraz, kiedy dzięki naszej pomocy pozbyliśmy się waszych trudności, — zapomniawszy o tem, cieszycie się złośliwie nad nami.