Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skraju łąki, u budki stał samotny czerwonogwardzista, oparłszy się o karabin.
Clarke z Murrim wyszli na zieloną łąkę. Chciało im się palić. Dwoje ludzi napełniało samolot benzyną z wiader. Maszyna, nasycona benzyną zawarczała, gotując się do odlotu. Clarke i Murri pośpieszyli zpowrotem.
W dwie godziny później, w dużym pokoju lotniska w Penzie, przy podłużnym stole chciwie spożywali jajka po wiedeńsku i wypalili na zapas po trzy papierosy. Barker, którego mdliło przez całą drogę, poczynając od Riazania, ponuro łykał herbatę. Na stopień samolotu wszedł, jak na krzesło elektryczne: ze stoickim spokojem. Gdy tylko wznieśli się w powietrze poczęło go znowu nudzić.
Wdole, długą wstęgą centymetra wiła się Wołga. Niezliczone dyski wody wydawały się zgóry wielkiemi guzikami z perłowej masy. Ten magazyn przyborów krawieckich ciągnął się do samej Samary.
W Samarze dowiedzieli się, że naskutek silnego wiatru przeciwnego samolot się spóźnił i nie zdąży już dolecieć do następnej stacji w Orenburgu. W Orenburgu zmierzch zapada o szóstej. Przenocują w Samarze — do nocnych lotów w tym roku linja nie jest jeszcze przystosowana. Dowiedzieli się, o tem, od szarookiego lotnika, mającego ich jutro zawieźć na drugiej maszynie. Lotnik mówił po angielsku.
Wzięli prysznic, zmienili kołnierzyki i zasiedli do kolacji. Przy końcu kolacji zjawił się szarooki lotnik.