Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łązki, a które żołędzie spadać nie chciały, zrywał je z osobna.
Dąb był olbrzymi, stary, gałęzi moc wielka, więc ta robota dosyć czasu mu zajęła, przy tym siedząc na drzewie narażony był więcej na palące promienie złocistego słońca; toteż zmęczył się bardzo, i kiedy strudzony, aby dokończyć pracy, wspiął się aż do szczytu drzewa, złamała się pod nim zbyt cienka gałązka i spadł na ziemię na twarde gałęzie.
Wielkiej szkody nie poniósł w tym nagłym wypadku, gdyż nie połamał kości lecz podrapał się mocno, potłukł i pokaleczył. Teraz uczuł dopiero, jak niezmiernie jest zmęczony, jak go dręczy pragnienie... Och, wino, czarodziejskie wino.
Starał się nie myśleć o nim, pamiętać o swej przysiędze, o nieszczęśliwej królewnie, lecz stara już śpieszyła z kubkiem pełnym i słodkimi wyrazy.
— Napij się, piękny rycerzu — mówiła — raz wychyl do dna ten puchar rozkoszy, a wtedy poznasz dopiero całą jego potęgę. Pij! więcej w życiu nie skosztujesz tego nektaru.